Czosnkowe krewetki z orzechowym sosem
To danie jest tak smaczne jak to zdjęcie (przepraszam za ten fotograficzny „autoerotyzm” ale ze zdjęcia Autor kontent wyjątkowo). Krewetki przyprawione minimalistycznie, smażone na maśle a do tego bardzo wymyślny w kompozycji składników (ale prosty w przygotowaniu) sos na zimno. Do przegryzania aromatyczne listki kolendry…
Składniki (na 2 porcje):
- 500g krewetek tygrysich
- 3 ząbki czosnku
- 2 łyżki masła, łyżka oleju o neutralnym smaku (lub 3 łyżki masła klarowanego)
- sól, pieprz
- listki kolendry
- sos: łyżka sosu sojowego, mały ząbek czosnku, 1 suszone chilli, łyżka imbiru do sushi, orzechy ziemne bez soli 50g, 2 płaty suszonego mango, łyżeczka cukru, 150ml wody, sok z 1/2 cytryny/limonki
To może być danie super ekspresowe lub całkiem czasochłonne, wszystko przez krewetki. Jeśli wybierzemy surowe, w całości to musimy je obrać, oczyścić i to trwa (ale warto bo takie są najlepsze). Komuś się może nie chcieć, ktoś się może brzydzić urywania nóżek i czułków, usuwania jelita (i ma do tego prawo) – wtedy kupuje krewetki oczyszczone i ugotowane i tylko je podgrzewa zamiast smażyć. W pierwszej kolejności (jeśli ma nam pójść sprawnie) bierzemy się za podstawę sosu. Kandyzowane, suszone mango wrzucamy do garnka, zalewamy taką ilością wody aby je przykryć i gotujemy na małym ogniu aby stało się miękkie. Gdy mango mięknie poświęcamy uwagę naszym krewetkom. Czasowo udaje się to zgrać prawie idealnie – gdy skończymy z ostatnią krewetką owoce powinny już być miękkie. Oprawione krewetki opłukujemy pod lodowatą wodą, zostawiamy na sicie i kontynuujemy zabawę z sosem. Przelewamy mango wraz z wodą, w której się gotowało do wysokiego naczynia, wsupujemy cukier żeby się w gorącej wodzie rozpuścił, dodajemy czosnek (naprawdę mały ząbek lub pół większego), chilli i całą resztę wymienioną jako składniki sosu – najłatwiej zmiksować ręcznym blenderem wszystko i na koniec, stopniowo dosypywać orzechów. Gotowy sos (wychodzi go ok. 250ml) rozlewamy do miseczek i wkładamy do lodówki. Rozgrzewamy patelnię, dodajemy masło + olej (co by się nam masło nie przyjarało) i gdy rzeczone się rozpuści wrzucamy czosnek w dużych kawałkach, a po chwili osuszone krewetki. Ogień potężny (może nie max ale duży). Całość solimy, pieprzymy i potrząsamy patelnią aby krewetki elegancko przeszły czosnkowym masłem. Smażymy aż zmienią kolor na różowy (i nie dłużej bo będą gumowate) , gotowane tylko zagrzewamy w sosie jakieś max 2 minuty (z tego samego powodu). Układamy z krewetek stos, posypujemy kolendrą, obok miska z sosem i pałeczki (a i tak jedliśmy palcami chwytając za ogonki).
Można oczywiście krewetki wrzucić na rozgrzany tłuszcz „w pełnym rynsztunku” – ja nie lubię się babrać z obieraniem każdej przed zjedzeniem bo mniej więcej w połowie jedzenia robią się zimne. Można oczywiście i wsuwać krewetki w całości (znam takich) – ja chityny chrupać nie lubię ale niech każdy je jak lubi.
Sos też można zrobić „na skróty” – zmiksować lekko osłodzoną wodę (ok. 150 ml z łyżeczką cukru) z sosem sojowym (łyżka), orzechami i 2 łyżkami pasty z tamaryndowca (szukajcie w sklepach orientalnych tamarind chutney). Mi akurat pasta „wyszła” więc starałam się odtworzyć jej smak za pomocą chilli, mango, czosnku, imbiru i soku z cytryny (misja zakończona powodzeniem).