Mus czekoladowy z malinami
Ten deser jest naprawdę banalny w przygotowaniu. Wymaga niewielu (acz dobrej jakości) składników i odrobiny zacięcia dekoratorskiego przy serwowaniu (żeby wyglądał na taki bardziej skomplikowany). Sycący, ultra czekoladowy, wyrazisty w smaku, z pewnością nie dla wielbicieli mlecznej czekolady spod znaku fioletowej krowy.
Składniki na mus (na 4 małe porcje):
- 100g gorzkiej czekolady
- 2 jajka
- 2 płaskie łyżki cukru
- 2 łyżki słodkiej śmietanki 12%
- 2 krople ekstraktu waniliowego
- 2 szczypty soli
Zaczynamy od jajek: skorupki dokładnie szorujemy, następnie sparzamy krótko wrzątkiem (wszak będziemy konsumować na surowo, więc działanie anty salmonella). Chodzi tylko o przelanie (i od razu pod wodę chłodną), jeśli zbyt długo będziecie lać wrzątek, to białko się zacznie ścinać. Białka do jednej miski, żółtka do drugiej. Odstawiamy, niech czekają.
W kąpieli wodnej (czyli miska na garnek z wrzątkiem) rozpuszczamy połamaną na kawałki tabliczkę czekolady i 2 łyżki śmietanki. Jeśli totalnie ufacie swojej kuchence i garnkom, można rozpuścić bezpośrednio na mikro gazie (z łyżką wody, dla pewności, żeby na 100% nic się nie przypaliło).
Słowo o czekoladzie. Przynudzam,można pominąć 😉 Stopień goryczy zależy od upodobań, ja wybieram wersję 70% kakao, można użyć czekolady deserowej 50-60% kakao, mlecznej czekolady do deseru nie polecam. Mocno gorzka czekolada potrafi mieć dość zdecydowaną, kwasową nutę, niczym kawa z dużą domieszką ziaren robusta. Z tego względu nie rekomendowałabym czekolady 80% i więcej procent kakao oraz nie wybrałabym czekolady gorzkiej, której bym nie zjadła od tak, saute. Ja wybieram Lindt excellence 70% (za wedlowską gorzką nie przepadam, bo dla mnie ma tę kwasowość, wspomnianą wyżej, mimo, że niby nie jest taka gorzka). Weźcie swoją ulubioną, porządną, gorzką czekoladę.
Gdy czekolada się rozpuści dodajemy ekstrakt waniliowy i szczyptę soli. Niech sobie stygnie.
Ubijamy żółtka z łyżką cukru – nie musi być to śnieżnobiały kogiel mogiel, cukier ma się rozpuścić (żeby nie zgrzytał w zębach) a żółtka lekko spulchnieć. Dodajemy mieszaninę do stopionej i lekko ostudzonej czekolady.
Bierzemy świeże mieszadło/trzepaczkę (albo super dokładnie odtłuszczamy tę użytą do żółtek) i ubijamy białka ze szczyptą soli. Do sztywnej piany dodajemy drugą łyżkę cukru i ubijamy do tzw. sztywnych czubków.
1/3 białek łączymy z koglem moglem z czekoladą, stopniowo dodajemy resztę piany i mieszamy delikatnie łopatką, żeby nie stracić bąbelków. Gotowy mus przelewamy do kokilek/kieliszków/słoiczków/miseczek – co tam macie. Jedna uwaga – ten deser jest bardzo intensywny, porcje powinny być niewielkie.
Naczynia z musem przykrywamy folią spożywczą/silikonowymi deklami/nakrętkami, znów – co tam macie i w czym serwujecie, i do lodówki na minimum 2 godziny, najlepiej na noc.
Można mus podać w takiej postaci, zestrugać tylko na wierzch nieco wiórków z czekolady, albo zwieńczyć porcją bitej śmietany. Można też pójść krok dalej (polecam) i doznanie słodko gorzkie połączyć ze słodko kwaśnym, czyli zwieńczyć deser malinowym musem.
Składniki na mus:
- 2 czubate łyżki dobrego, malinowego dżemu (polecam 100% z owoców, marki na Ł)
- 2 garście świeżych malin
- 2 łyżeczki malinowej nalewki (można pominąć)
Maliny (odłóżcie kilka do dekoracji) wrzucamy do małego rondelka (trzymanego na średnim ogniu) i rozgniatamy widelcem. Dolewamy nalewkę (od biedy wodę) i gdy alkohol się zagotuje ściągamy z ognia. Dokładamy dżem, mieszamy i przecedzamy przez sitko. Ten krok nie jest konieczny, ale mus jest puszysty i gładki…pestki w sosie ingerują w aksamitną konsystencję całości.
Jeśli mus wyda wam się za kwaśny, to można go dosłodzić, ale maliny są słodkie, nalewka słodka, dżem słodki…jak macie marudzić, to dodajcie tę łyżeczkę cukru pudru, no już trudno :).
Zimny sos wylewamy na schłodzony mus, dekorujemy świeżymi owocami, można też sypnąć czekoladowym wiórkiem. Finito!