A co ty zrobiłeś dla polskich produktów?
Szykując się do margarynowo – maślanego know how przy okazji produktów mlecznych wpadł mi pomysł na ten wpis…i mam nadzieję, że się państwo nie pogniewacie, że wyłoniony w fejsbukowym głosowaniu temat będzie trochę później. O czym dzisiaj? O lokalnych produktach i o sile marki (w kontekście naszych przyzwyczajeń).
Na co patrzymy wybierając produkty w sklepie? Przeważnie na cenę i datę ważności…no i oczywiście chętnie sięgamy po produkty, które znamy. Tymczasem producenci, zachęceni zwiększającym się popytem na ich wyrób…zaczynają oszukiwać, znaczy przepraszam…działać efektywniej biznesowo Branża mleczarska jest bardzo dobrym (choć oczywiście nie jedynym) przykładem. U samego zarania Czocha powstał wpis o śmietanie i właśnie polski gigant na tym polu (taki na literę P) jest dobrą ilustracją małych przekręcików, których człowiek przyzwyczajony do danego brandu może nie zauważyć. Polska, dobra, prawdziwa…a w śmietanie guma guar, mączka chleba świętojańskiego – gęsta konsystencja przy mniejszym zużyciu surowca…ktoś tu dostał premię… Jogurty naturalne od dużych producentów – znajdźcie państwo nie zawierający mleka w proszku – życzę powodzenia. Chwali się na opakowaniu Francuz spod znaku wielkiego „D” – wyłącznie polskie mleko. Super, kupione od dostawców prawie za bezcen, skupowane z całej Polski, silnie przetwarzane – i ja się pytam po co? Jest coś takiego jak OSM – okręgowa spółdzielnia mleczarska – poszukajcie państwo tej lokalnej, blisko siebie i jeśli skład i smak oferowanych produktów wam odpowiada kupujcie. Cena lokalnego produktu to głównie składniki a nie spedycja po całym kraju i okolicznych państwach sąsiadujących. Opakowania będą na ogół brzydsze, prowincjonalne, nietknięte ręką dobrego projektanta – ale mówimy o jedzeniu a nie meblu czy bucie, że tak trywialnie zabrzmię: liczy się wnętrze!
Wędliny? Kupujemy polskie ale czy decydując się na największe marki wybieramy najlepszy produkt? Czytajmy etykiety i okaże się, że najmniej przekombinowane są niewyględnie opakowane produkty od mniejszych producentów (jak choćby moje „słynne” parówki z 23% zawartością cielęciny, na które moje wrażliwe estetycznie oko nawet by nie spojrzało…ale czytam składy więc „odkryłam”).
Piwko? Dobre, polskie, prawdziwe…ale czy nasze niepasteryzowane, ulubione aby nie zaczęło ostatnio być pasteryzowane i skład z: woda, słód jęczmienny, chmiel nie zmienił się w „zawiera słód jęczmienny”? Producenci są jak właściciele nowych knajp z dobrym jedzeniem – gdy tylko biznes się trochę rozkręci jakość spada na łeb na szyję. Żadne przyzwyczajenia nie zwalniają nas z czytania etykiet – to nasza jedyna broń! Próbujmy nowych marek, nie ufajmy im bezgranicznie i dawajmy szanse „brzydalom” opakowaniowym.
Kolejny paradoks: owoce i warzywa. Mamy lato (nawet i za oknem) to może nie kupujmy ziemniaków z Cypru, pomidorów z Hiszpanii i chińskiego czosnku, hmm? Zwracajcie państwo uwagę na kraj pochodzenia – w marketach musi być podany, na targach pytajmy sprzedawców jeśli sami takiej informacji nie umieścili. Są oczywiście produkty, które u nas nie rosną – wtedy nie mamy wyjścia ale kupować w czerwcu holenderskie truskawki? Ani to smaczne (dojrzewało po drodze) ani tańsze…Zagraniczne jabłka Granny Smith kupować w Warszawie… tuż obok jabłecznej stolicy kraju Grójca?! Papryka, której producenci nie tak dawno zadawali premierowi filozoficzne pytanie „jak żyć?” – Polska jest paprykowym potentatem w regionie…rukola, szpinak i sałata też świetnie u nas rosną. Kupują państwo czasem gotowe, mieszane sałaty w paczkach? Wygodne dla zabieganych ale czy od razu muszą być włoskie? Sałata ma po zerwaniu krótki żywot – czy musi do nas jechać przez większość Europy?
Wiem, że trudno o polskie ananasy, kalmary czy oliwki (no nie ten klimat) ale czy koniecznie ta syfiaście hodowana i nijaka w smaku panga? Wybierzmy polskiego śledzia, pstrąga. Zainteresujmy się „naszą” jagnięciną (zamiast tej importowanej z Nowej Zelandii) czy choćby wieprzowiną (wiedzą państwo np. co to świnia rasy złotnickiej?). Poszukajmy dobrego, uczciwego sklepu mięsnego, spróbujmy polskiej dziczyzny zamiast lansować się na strusia, rekina czy krokodyla.
Jajka: w reklamowanym przez dwóch wojujących ze sobą kucharzy dyskoncie znalazłam „jedynki’ (szerzej o jajkach tu), super fajnie, otwieram opakowanie aby stłuczonych nie kupić …kod na skorupce:1BE…to nie ma w Polsce kur, żeby belgijskie jajka ludziom sprzedawać?
Jakie państwo znacie typowo polskie sery? To też ciekawy temat…i smakowa, kulinarna podróż. Polecam wizytę na targach produktów regionalnych – często niedostępne regularnie w sklepach „perełki” można upolować. Ser koryciński, prawdziwe, zakopiańskie oscypki, bryndza to tylko kilka przykładów.
Polak niby butny, dumny a jak mu do koszyka zajrzeć to patriota level -4…często nieświadomie i przez roztargnienie. TIRy na tory, ekologia ponad wszystko, grzmią aktywiści …a czy stosujecie ją państwo także w kuchni – wybierając lokalnie redukujemy spaliny z transportu, użycie konserwantów a nade wszystko dajemy pracę ludziom, którzy produkują coś z zamiłowania, z rodzinnej tradycji, ludziom którzy jutro nie zaczną produkować opon czy żarówek – oni robią jedzenie bo to lubią i świetnie im to wychodzi. Czoch nie chce zabrzmieć jak naiwny propagator utopijnych idei – bo to wcale nie jest do końca taka utopia, dowodem na to może być sukces małych, lokalnych browarów czy właśnie popularność targów regionalnych i innych, tego typu imprez.
Mamy jeszcze prawdziwe jedzenie ale jak nie zaczniemy go kupować i promować to utonie w zalewie „koncernowych” produktów – pomyślcie państwo o tym przy następnej wizycie w sklepie, Czoch prosi…pamiętacie państwo jak się kiedyś z wakacji rarytasy przywoziło? Teraz mija się to z celem…skoro w każdym większym markecie mamy dział „kuchnie świata”. Oczywiście nie wyobrażam sobie życia bez sosu sojowego czy mleka kokosowego ale jeśli mamy polską alternatywę dla produktu to uderzmy się w pierś i przyznajmy, że sami robiąc zakupy poniekąd udupiamy polską gospodarkę…a wybór przecież mamy.